Tak się jakoś składa, że u nas wiosna zawsze najszybciej zawita do kuchni ;).
Była już pierwsza mucha, była pszczółka, dziś...motylki ;)
Mucha - zabita, pszczółka - wypuszczona, motylki - zjedzone.
;)
Upiekłam mało wiosenne ciasto - marchewkowe.
Po wyjęciu z piekarnika wyglądało jak... wulkan. Jak tu podać na stół taki brzydki wulkan ?!
Ścięłam mu stożek.
W maskowaniu działalności erupcyjnej przyszedł mi serek mascarpone z 30% śmietanką
oraz motylki.
W ogrodzie zawsze mam pod ręką jakąś kulkę z bukszpanu,
a w kuchni jakieś kulki do schrupaia.
Srebne kuleczki narzuciły kolor wstązki
i już bez wstydu można takie coś serwować.
Spokojnego tygodnia,
może takiego bez wiatru Wam życzę.
:)
PS. A zeszłoroczna wiosna w kuchni...TUTAJ
i...TUTAJ
A jeszcze poprzednia...TUTAJ
Ciasto nie tylko pyszne ale i piękne. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPomysłowo je udekorowałaś. Motylki zachęcają do degustacji . Miłego dnia .
OdpowiedzUsuńCzęsto nie zaplanowane ''kataklizmy'' przynoszą fajne zmiany :)
UsuńCiasto wygląda pięknie... grunt to pomysł ;)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, Agness:)
Dziękuję ślicznie :)
UsuńI tak oto z przaśnego, marchewkowego 'placka" powstał super elegancki tort...czynisz cuda :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiło mi...:) Dziękuję :)
Usuń