Danka - moja muza

środa, 28 lutego 2018
Zima mrozi, a ja się grzeję, podnoszę temperaturę ciepłymi wspomnieniami ;)
Dziś zapraszam na ''ciepłego'' i bardzo osobistego posta z cyklu ''Wspominam''


Wychowałam się w domu, w którym prócz moich rodziców mieszkała też prababka i dziadkowie z córką czyli moją ciocią Danką. Danuta, siostra mojego taty była 11 lat młodsza od niego i 11 lat starsza od mnie ;) Dla mnie była jak starsza siostra, ale moja mama dbała wyjątkowo o poprawność polityczną i nie pozwalała mi mówić do Danusi po imieniu, tylko ciociu. I tak zostało do dziś...choć mam starsze koleżanki od Danki, do niej zwracam się do dziś Ciociu, jest to jednak bardzo ciepłe i czułe "Ciociu'', że nie umiem inaczej.




Nie muszę chyba pisać, że dla takiej małej Ani taka ciocia była ogromnym autorytetem od najmłodszych lat. Lubiła się mną opiekować, a ja uwielbiałam jej towarzystwo, podziwiałam jej urodę oraz wszystko czego Danka się dotknęła, a to czego się dotknęła stawało się nietuzinkowe.
Danusia była spokojną, wrażliwą osobą z ogromnym potencjałem twórczym i poczuciem estetyki w każdej dziedzinie. Miała rękę do szycia, rysowania, wnętrz, dekoracji i do roślin. W tym szarym PRLu potrafiła wyczarować kreację, która zawsze  wyróżniała się kolorem i fasonem. Potrafiła tak umeblować pokój by mała Ania nie chciała z niego wyjść, jej piękne rysunki do dziś zostały w mojej pamięci, a jej rośliny budziły podziw nie tylko we mnie ;). Od Danki zawsze dostawałam trafione prezenty, a wspomnienia z nimi związane są do dziś bardzo silne. Była jakby moim słońcem w tej szarej rzeczywistości. Jakby czytała w moich myślach. Powiem więcej...Nasuwa mi się skojarzenie, że ciocia była dla mnie jak pinterst ;) Jedyne  źródło inspiracji :) Uwielbiałam i podziwiałam moją ciocię. Pewnie cieszyłabym się bliskością Danusi o wiele dłużej gdyby nie jeden chłopak ;). Marian ożenił się moją ukochaną ciocią, ale na szczęście zabrał ją tylko ulicę dalej ;). Wujostwo zamieszkało niedaleko więc mogłam spokojnie wpadać  kiedy tylko chciałam, a chciałam często ;).








Pamiętam jak głaskała moje małe plecki na dobranoc, pamiętam jak bawiła się moimi włosami, pamiętam jej cudne rysunki, które czekały na mnie rano na biurku z napisem ''Dzień dobry Anulko''.
Utkwiło też głęboko w mojej pamięci niesamowite wspomnienie salonu nowożeńców w tamtych czasach...Po prostu szczęka mi wtedy opadła.
Wtedy się tak nie meblowało...i nie malowało. Wszyscy mieli  meblościanki i kolorowe ściany we wzorki z wałka. A u Danki...białe ściany, a na środku salonu stała rogówka obudowana od zewnątrz szafkami z półkami wypełnionymi książkami (Marian miał smykałkę do stolarstwa ;), a stolik przy rogówce był okrągły  i szklany. To dziś mam ten widok przed oczami.To było takie inne...


Życie toczyło się dalej. Ciocia urodziła pierwszego syna, drugiego. Kamil starszy, młodszy o rok Dominik. Kamil nie potrafił na początku wymówić imienia młodszego braciszka i nazywał go Mimik...stąd cała rodzina zaczęła tytułować małych gagatków Mimikami.
- Gdzie idziesz ?
- Do Mimików.
Mimiki zapisały głęboko w naszej pamięci wiele ciekawych historyjek z okresu ich najmłodszych lat, niektóre historie przezabawne, inne mrożące krew w żyłach. Mógłby tu powstać całkiem ciekawy cykl z Mimikami w roli głównej ;). Słodkie urwisy, kochałam je bardzo i uwielbiałam się nimi zajmować i organizować im zabawę...Ale nie o nich ta historia.
Wujek z ciocią podjęli ważną decyzję życiową, postanowili wyjechać za granicę. Ale w  tamtych czasach się nie  wyjeżdżało, wtedy się uciekało...
Pamiętam dzień rozstania, pożegnania, było pochmurno, szaro, zimno, brzydko, a moje Słonko ze swoimi promyczkami jechało na zachód, zostałam sama w tej strasznej, szarej rzeczywistości, cały mój pinterst zniknął, a wszystko wokół wydało mi się jeszcze brzydsze i bardziej brudne.


Minęło już prawie 30 lat jak mój ''pinterst'' osiedlił się 1000 km ode mnie ;)
Na początku był to ogromny tysiąc,
 wraz ze zmianą ''klimatu'' politycznego w naszym kraju  stał się jakby mniejszy ;)





Do dziś bardzo żywe jest we mnie wspomnienie, kiedy ciocia 18 lat temu, zabrała mnie pierwszy raz do olbrzymiego marketu ogrodniczego w Holandii (funkcjonuje do dziś :)). U nas wtedy nie było w ogóle sklepów ogrodniczych, moje odczucia z pobytu w tym sklepie można przyrównać tylko do zachowania małego dziecka w sklepie z zabawkami ;) U nas w kraju do dziś nie znalazłam jeszcze takiego sklepu. A z tej wyprawy przywiozłam sobie pierwszego cyprysika Nana Gracilis, którego cały czas mam w ogrodzie. I tak to ciocia zaszczepiła we mnie miłość do ogrodu ;)


Dziś moja śliczna Danka ma śliczny domek z ślicznym ogrodem w ślicznej niemieckiej miejscowości blisko granicy z śliczną Holandią ;) 
Jak zawsze jej dom, jej ogród inspiruje mnie, a ona na zawsze będzie moją Muzą ;)



Dziś uśmiech zostawia 
Anula i Danka


A dzisiejszego posta ilustrują migawki z ogrodu mojej Muzy.
(zdjęcia sprzed lat...widać po Studencie, że sporo tych lat upłynęło ;) )


:)

PS. Ciociu, jeśli to przeczytasz...mam nadzieję, że mi wybaczysz brak Twojej autoryzacji ;)
Ściskam Cię mocno i czekam na Was ;)



Czytaj dalej »

Na dobre...;)

piątek, 10 października 2014
Pani Jesień zadomowiła się już w moim ogrodzie na dobre.
Rozrzuca swoją garderobę na prawo i lewo...
Czasem nawet zrzuca...;) Wisienki golusieńkie stoją już od początku września...?!
Gdzie się nie spojrzy...to jej moda...jej styl...
Ostatnio zostawiła nawet swój... kapelusz ;)


A to...krótka historia genezy kapelusza...;) 

-Ciociuuuuuu....zrobisz mi kapelusz Pani Jesieni?
- Proszę...?!
-Kapelusz Pani Jesieni...bo ja będę Panią Jesienią w przedszkolu...na pikniku jesiennym...będę wszystkich gości witać...
- A mama nie może zrobić?
- Mama powiedziała, że nie ma takich zdolności manualnych i mam prosić Ciebie...
- Hmm...?!
-Zrobisz...proszę...
Ciocia miękka jest...prosić długo nie trzeba...
- A kapelusz jakiś masz ?
- Nie...
Ciocia w kapeluszach nie chodzi...ewentualnie znalazłby się jakiś słomiany...ale słomiany pasowałby 
Pani Lato...
- Idź do babci...zapytaj o kapelusz...( babcie zawsze wszystko mają ?!)
Kiedy chodziłam do szkoły i potrzebne były różne rzeczy na technikę...zwłaszcza w przeddzień zajęć, gdzieś koło 21.00....moja mama mówiła...''idź do babci...'' ;)
Okazało się, że babcia w kapeluszach też nie chodzi, ale...ale... w szafie znalazł się kapelusz...mojej babci :)
Filcowy...brązowy...trochę za duży...

Parę dodatków... i klej na gorąco (co ja bym zrobiła bez pistoletu na gorąco ?!)
Kapelusz gotowy...:)


Nie można było użyć wszystkich dodatków naturalnych, bo kapelusz ważyłby za dużo...
i spadłby na oczy Pani Jesieni...;) A Pani Jesień przecież musi widzieć kogo wita...;)


Tak to Pani Jesień w kapeluszu swojej prababki  gości witała...:)

Pozdrowienia gorące...bez kleju ;)
zostawiam...:)


Czytaj dalej »